Odrodzenia, ozdrowienia i historyczne rekordy. 2025 rokiem cudów w polskiej piłce


Polski futbol ma za sobą rok pełen wielu interesujących i niespodziewanych wydarzeń

27 grudnia 2025 Odrodzenia, ozdrowienia i historyczne rekordy. 2025 rokiem cudów w polskiej piłce
IMAGO/PressFocus

2025 rok zbliża się wielkimi krokami do końca. Przez ostatnie 12 miesięcy uniwersum polskiej piłki obfitowało w wiele nieoczekiwanych zdarzeń czy wręcz "cudów". Nie obyło się bez srogich rozczarowań, jak choćby sensacyjna porażka Lecha Poznań na Gibraltarze czy fatalna forma Legii Warszawa. Z racji na okres świąteczno-noworoczny postanowiliśmy jednak przypomnieć tylko pozytywne wydarzenia, których przecież także nie brakowało.


Udostępnij na Udostępnij na

Robert Lewandowski z rekordowym sezonem w Barcelonie

Sezon 2023/2024 był dla Roberta Lewandowskiego wyraźnie skromniejszy niż zdecydowana większość poprzednich. Polak zanotował najsłabsze statystyki strzeleckie od dekady i po raz pierwszy od siedmiu lat nie został królem strzelców swojej ligi. Mogłoby się więc wydawać, że wielki Lewandowski to już przeszłość, a z wiekiem jego forma ulegnie naturalnemu spadkowi. Kapitan reprezentacji Polski pokazał jednak, że absolutnie nie ma dla niego rzeczy niemożliwych.

Kampania 2024/2025 okazała się dla niego zdecydowanie najlepszą w barwach Barcelony. Łącznie Lewy wpisał się na listę strzelców 42 razy i to pomimo lekkich problemów zdrowotnych w końcówce sezonu. Ostatecznie kapitan naszej reprezentacji nie został królem strzelców hiszpańskiej ligi, ulegając Kylianowi Mbappe. Mimo wszystko, taka skuteczność w wieku, w którym wiele legend było już od dawna na emeryturze, wciąż robi kolosalne wrażenie.

Powrót Arkadiusza Milika do zdrowia

7 czerwca 2024 roku – to data ostatniego meczu, w którym zagrał Arkadiusz Milik. Warto dodać, iż był to występ symboliczny, gdyż Polak opuścił murawę już w po kilkudziesięciu sekundach, odnosząc groźną kontuzje kolana. Uraz okazał się na tyle poważny, że wykluczył go nie tylko z Euro 2024, ale również z całej rundy jesiennej kolejnego sezonu. W styczniu, gdy już wydawało się, że Milik wróci na murawę, Polakowi przytrafiła się kontuzja łydki, a po niej kolejne drobne urazy.

Piotr Matusewicz / PressFocus

Czas mijał, a organizm 73-krotnego reprezentanta Polski nadal nie dawał za wygraną. Niejeden niedzielny kibic zdążył zapewne pomyśleć, że 31-latek zakończył już karierę. On jednak nadal walczył o powrót na boisko, otrzymując przy tym pełne wsparcie Juventusu, który przedłużył z nim kontrakt aż do lipca 2027 roku. 20 grudnia media obiegła informacja o powrocie Milika do kadry meczowej Starej Damy po 574 dniach. Wbrew pozorom, nie było to byle jakie starcie, lecz spotkanie z AS Romą, czyli bezpośrednim rywalem Juve w walce o miejsce w przyszłorocznej Lidze Mistrzów.

– W sobotę Milik zostanie powołany, jest jak szczęśliwe dziecko. Ma szansę ponownie grać w grę, którą zawsze lubił. Ma ważne cechy i bardzo dobrze wypełnia swoją rolę – mówił na przedmeczowej konferencji trener Luciano Spaletti, podkreślając entuzjazm Milika związany z powrotem do gry.

Zgodnie z zapowiedziami, Polak zasiadł na ławce rezerwowych w ligowym pojedynku z AS Romą. Nie rozegrał co prawda ani minuty, ale już sam fakt, że 73-krotny reprezentant Polski wreszcie jest do dyspozycji trenera, można rozpatrywać w kategoriach małego piłkarskiego cudu.

Trzy polskie zespoły w fazie pucharowej Ligi Konferencji

Jeszcze nie tak dawno temu, kiedy Polska plasowała się pod koniec trzeciej dziesiątki rankingu UEFA, trzy polskie zespoły grające choćby w fazie grupowej europejskich pucharów, wydawały się czymś nieosiągalnym. Wtedy jednak pojawiła się Liga Konferencji, co zapoczątkowało proces odbudowy statusu naszej ligi na arenie międzynarodowej. Najpierw w ćwierćfinale tych rozgrywek zameldował się Lech Poznań, a wiosną bieżącego roku sukces ten powtórzyły Legia Warszawa i Jagiellonia Białystok. Tej jesieni nasze zespoły przebiły kolejną, nieosiągalną dotychczas barierę. Lech, Legia, Raków i Jagiellonia przebrnęły przez eliminacje w komplecie, dokonując w ten sposób czegoś absolutnie historycznego. Później, pomimo kilku ewidentnych wpadek w pojedynczych meczach, aż trzy z czterech polskich drużyn zapewniły sobie występy w przyszłorocznej fazie pucharowej.

Nieco niespodziewanie najlepiej z całej czwórki poradził sobie zdecydowanie najmniej doświadczony w europejskich pucharach Raków Częstochowa. Zespół prowadzony przez Marka Papszuna nie zaliczył ani jednej porażki i zakończył zmagania na drugim miejscu, zapewniając sobie w ten sposób bezpośredni awans do 1/8 finału. Z kolei w 1/16 finału powalczą Lech Poznań i Jagiellonia Białystok. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku polski cud będzie trwać dalej, a jego finałem będzie długo wyczekiwane wejście którejś z naszych ekip do Ligi Mistrzów.

Paweł Wszołek z golem w narodowych barwach

17 listopada reprezentacja Polski rozegrała ostatni mecz w ramach eliminacji do przyszłorocznych mistrzostw świata. Biało-czerwoni pojechali wówczas na Maltę i po zaskakująco zaciętym pojedynku udało im się zwyciężyć 2:3. Jedną z bramek zdobył Paweł Wszołek i to właśnie na nim zatrzymamy się na dłużej. Dla piłkarza Legii był to trzeci gol w narodowych barwach. Brzmi to wręcz nieprawdopodobnie, ale dwa poprzednie strzelił w sparingu z Finlandią rozegranym 26 marca 2016 (!) roku. Daje to więc 3523 dni, czyli około 9,5 roku przerwy między dwoma kolejnymi bramkami tego samego zawodnika. Wszołek pobił w ten sposób rekord należący dotychczas do Jacka Bąka, u którego odstęp pomiędzy pierwszym i drugim golem w kadrze wynosi 3374 dni.

Jerzy Brzęczek i reprezentacja U-21

Kiedy PZPN ogłosił, że nowym selekcjonerem reprezentacji do lat 21 zostanie Jerzy Brzęczek, wielu kibiców pukało się w głowę. Na dobrą sprawę trudno im się dziwić. W końcu zatrudnienie trenera, który wypadł z rynku na prawie trzy lata, mogło uchodzić za dosyć ryzykowne posunięcie. Brzęczek postanowił jednak zamknąć usta krytykom w najlepszy możliwy sposób. Prowadzona przez niego młodzieżówka zanotowała fenomenalną serię sześciu zwycięstw w eliminacjach do mistrzostw Europy do lat 21. Udało się pokonać nawet Włochów mających w składzie kilku piłkarzy występujących regularnie w Serie A. Z kolei solidnych Szwedów Brzęczek rozgromił aż 6:0, a klip, podczas którego trener wykrzykuje „Panowie, gramy do gwizdka!” na kilka sekund przed końcem meczu, stał się hitem internetu. Poza wynikami, zespół Brzęczka prezentuje również przyjemny dla oka styl. Może to zaskakiwać szczególnie tych, którzy pamiętają ogólnopolskie narzekanie na nudny i defensywny styl gry w czasach, gdy trener z Truskolasów prowadził dorosłą reprezentację.

Jedno jest pewne. Tak spektakularne odrodzenie Jerzego Brzęczka to coś, czego jeszcze na początku tego roku spodziewało się niewielu.

Polski duet stoperów w FC Porto

Duet polskich środkowych obrońców w co najmniej solidnym europejskim klubie? Ostatni raz doświadczyliśmy podobnej sytuacji ponad dwie dekady temu, a dokładniej w latach 2000-2004, gdy dwójkę stoperów niemieckiego Schalke tworzyło dwóch Tomaszów – Wałdoch i Hajto. Tego lata w ich ślady postanowili pójść Jakub Kiwior oraz Jan Bednarek. Obydwaj polscy defensorzy opuścili deszczową Anglię na rzecz słonecznej Portugalii, zasilając szeregi FC Porto.

Reprezentanci Polski nie potrzebowali jednak wiele czasu na aklimatyzację. Bednarek z miejsca stał się liderem defensywy i „kapitanem bez opaski” grającym od deski do deski w najważniejszych meczach. Również Kiwior został ważnym punktem zespołu, wnosząc do linii obronnej przegląd pola i umiejętność posyłania celnych długich piłek. Po piętnastu kolejkach FC Porto prowadzi w lidze portugalskiej, mając na koncie aż 43 z 45 możliwych do zdobycia punktów. Jeszcze większy podziw budzi statystyka straconych bramek. Tych mają zaledwie 4, w czym oczywiście wielka zasługa Bednarka i Kiwiora.

Przełamanie polskich piłkarzy w Bundeslidze

Przez wiele lat niemiecka Bundesliga uchodziła za wymarzone środowisko dla polskiego piłkarza chcącego poszukać nowych wyzwań na zachodzie. Wystarczy wymienić wspomniany już duet Wałdoch-Hajto, polskie trio z Dortmundu, a następnie samego Roberta Lewandowskiego, który, grając w Bayernie, osiągnął poziom pozwalający na poważnie myśleć o Złotej Piłce. Później nastąpiła jednak ogromna zapaść. Młodzi Polacy, jak Kownacki, Gumny, Karbownik czy Białek, regularnie odbijali się od Bundesligi, chociaż szczebel niżej nadal umieli pokazać klasę. Koniec końców niemieckie kluby przestały sięgać po nasze talenty, nie widząc w tym już dobrego biznesu. Doszło nawet do tego, że w sezonach 2023/2024 oraz 2024/2025 na listę strzelców niemieckiej ekstraklasy nie wpisał się żaden Polak.

Ten sezon zaczął się jednak zupełnie inaczej. Już w drugiej kolejce bramkę dla St.Pauli w derbowym starciu z Hamburgerem SV zdobył Adam Dźwigała. Byłoby to jednak tylko miłą ciekawostką, gdyby nie świetna forma Jakuba Kamińskiego. 23-letni skrzydłowy został wypożyczony z Wolfsburga do FC Koeln, co błyskawicznie okazało się strzałem w dziesiątkę. Polak stał się kluczowym elementem układanki Lukasa Kwasnioka, a także ulubieńcem fanów. We wrześniu został nawet wybrany przez kibiców piłkarzem miesiąca w Kolonii.

Po piętnastu kolejkach ma na koncie już pięć bramek, co daje mu miano drugiego najlepszego strzelca w zespole. Jeżeli w drugiej części sezonu Polak uniknie kontuzji czy niespodziewanych spadków formy, jego wykup powinien być jedynie formalnością.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze